Takiego połączenia jeszcze chyba świat nie widział. Tybetański Bóg Śmierci Yama w… aparacie cyfrowym!
Twór, w głównej mierze składa się z ludzkiej czaszki, która została pobłogosławiona przez Tybetańskiego Lamę. Głowy „użyczył” mnich z Tybetu. Sama czaszka ma wygląd odrażający, powodujący w pierwszej mierze ciarki na plecach (w końcu towarzyszy jej Bóg Śmierci), aczkolwiek do wykonania tego spektakularnego urządzenia wykorzystano wyjątkowe metale i kamienie szlachetne.
Wayne Martin Belger – twórca, umieścił w oczach mosiężne gałki, a do ubarwienia całości użył aluminium, tytanu, miedzi, brązu, srebra, złota, oraz rtęci. Dosyć bogate towarzystwo, jak na aparat cyfrowy. Do tego, w „oprawie” znajdują się cztery szafiry, trzy rubiny, turkus, dziewięć opali.
Mimo efektownej formy, aparat pozostaje nadal funkcjonalny. W związku z tym, że jest to model aparatu szparkowego, w środku funkcjonuje system tłoków, który przesuwa klatki filmowe i zatrzymuje w odpowiednim dla nich miejscu.
Zdecydowanie najciekawsze jest to, że aparat, ma dwie osobne przesłony, jedna dla lewego, druga dla prawego oka. Patrząc z tyłu czaszki w wizjer, można zobaczyć, to co Yama za życia oglądał swoimi oczami. Ten niecodzienny aparat z pewnością szybko znajdzie nabywcę, pomimo swojej wyśrubowanej ceny – pięciu tysięcy dolarów.